Znowu mnie naszło na romansidła. Chyba się starzeję ;-) Ponownie mój wybór padł na Nicholasa Sparksa. Jednak "Na ratunek" okazała się zupełnie inna, niż te jego książki, które jak dotąd przeczytałam. Czy to dobrze? Pewnie tak, bo wałkowanie w kółko tego samego może być naprawdę bardzo nudne.
Młoda kobieta, Denise, jest matką czteroletniego chłopca imieniem Kyle. Nie jest to jednak takie normalne dziecko. Pomimo normalnego wyglądu, chłopiec jest znacznie opóźniony w rozwoju. Przede wszystkim ma problemy z mową. Denise jest samotną matką, która chodząc od lekarza do lekarza, poszukuje odpowiedzi na pytanie, dlaczego jej syn nie jest normalny. I co ważniejsze - jak mu pomóc zrozumieć otaczający go świat.
Denise, porzuciła pracę i cały swój czas poświęciła synowi. Codziennie po kilka godzin ćwiczyła z nim i uczyła go wszystkiego po kolei. Jej cierpliwość nie zawsze była wynagradzana, ponieważ Kyle bardzo wolno przyswajał każde nowe słowo, nierzadko wpadając w ataki złości. Po śmierci matki Denise przeprowadziła się wraz z synem do rodzinnego domu w niewielkiej mieścinie Edenton. Pewnego wieczoru, podczas burzy, jadąc z synem samochodem i chcąc uniknąć zderzenia z łanią, wpadła w poślizg. Na ratunek przyszedł jej Taylor, który był strażakiem i oznaczał zerwane przez wichurę linie elektryczne. Taylor jednak krył w sobie mroczną tajemnicę, którą znała tylko jedna osoba.
I tak zaczyna się ta historia miłosna, w której na każdym kroku ukazane są rozterki matki niepełnosprawnego dziecka. Jednak jak już wspomniałam "Na ratunek" jest zupełnie inna, niż te książki Sparksa, które jak dotąd czytałam. Początkowo akcja jest bardzo wciągająca, a mniej więcej w połowie książki nie dzieje się nic. Wtedy właśnie miałam kryzys i chciałam ją odłożyć, ale przemogłam się i końcówka wycisnęła ze mnie wiele łez.
Historia wzruszająca, jednak trochę zbyt rozwleczona. Mimo to, polecam, nie zrażajcie się chwilowym wyhamowaniem akcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz